Turi ru ri

poniedziałek, 15 lipca 2013

III Wyprawa

   Kiedy weszła do Sali Tryumfów coś było nie tak. Edrien siedział po jednej stronie sali z miną obrażonego dziecka, z drugiej strony stał nieznajomy. Po środku stał Yenefel.
-Czekaliśmy na ciebie. Dobrze, że już jesteś. O mało mi się tu nie pobili.- Powiedział, patrząc groźnie to na jednego to na drugiego.
-Nie pytam o co poszło. Konie przygotowane. Możemy ruszać.
-Zanim wyruszycie, chciałbym ci przedstawić Cedala. Królewski posłaniec o którym ci wspominałem. Cedalu, to jest Lothaya.
-Witaj- powiedział nieznajomy, kłaniając się lekko nie spuszczając oczu z dziewczyny. Miał jasne włosy i oczy ciemne jak węgiel z których trudno było coś wyczytać. Był niewiele starszy od dziewczyny. Być może w wieku Edriena.
-No cześć, idziemy - zapytała rozkojarzona Lot. Gdy popatrzała na chłopaka coś niepokojącego poruszyło jej serce.
-Proszę, to pakunek, który macie zawieść królowi. Ufam, że jest w dobrych rękach- powiedział nauczyciel, wręczając jej paczkę- A teraz idźcie. Będzie mi cię brakowało- powiedział tuląc Lot.
-Widzimy się za miesiąc! - krzyknęła dziewczyna wybiegając z Sali.
   Nie zwracając uwagi czy towarzysze jej podróży podążają za nią, dotarła do stajni. Dosiadła konia i wyruszyła w chłodną noc. Noc zamieniającą się w dzień. Serce dziewczyny z nieznanego powodu trawił lęk, lecz ciało rwało się w nieznane.

-Powinniśmy się zatrzymać na noc w karczmie. A ty powinnaś przywdziać sukienkę, aby nie przyciągać niepotrzebnie uwagi.- Zmierzył ją ostrym wzrokiem Cedal.
   Wędrowali cały dzień zatrzymując się tylko, aby napoić konie. Prawie całą wędrówkę przebyli w ciszy.
-A więc zatrzymamy się na skraju lasu.
-Twoje włosy też powinny wrócić do naturalnego koloru.
-Ale nie wrócą.
-Nalegam.
-A ja się nie zgadzam! Poza Uniwersytetem możemy używać magii tylko w wyjątkowych sytuacjach.
-Uparta dziewucha- powiedział niby do siebie Cedal.
   Lot zatrzymała konia i zeskoczyła z niego. Edrien i Cedal zatrzymali się zaraz obok.
-Idę się przebrać. Przypilnujcie koni- powiedziała dziewczyna odwiązując torbę od siodła- nie pozabijajcie się kiedy mnie nie będzie z łaski swojej- dodała lustrując ich wzrokiem.
   Oddaliła się w głąb lasu, a kiedy odeszła spory kawałek położyła torbę na ziemi i zaczęła się przebierać. Ściągnęła skórzane spodnie, pasek, lnianą koszulę i schowała wszystko do torby z której chwilę wcześniej wyjęła sukienkę. Na Uniwersytecie pozwalano jej chodzić w spodniach- było to praktyczniejsze. Uczyli się nie tylko magii, ale też walki wręcz co było by trudne w sukience.
   Ta którą akurat ubierała Lothaya wyjątkowo się jej podobała. Była prosta- bez żadnych ozdób czy dodatków- długa do ziemi, kilka odcieni ciemniejsza od jej fioletowych włosów. Dobrze przylegała do ciała. Wokół bioder przepasała sobie sakiewkę z magicznym Kamieniem. Od nowa zaplotła włosy w warkocz i wróciła do swoich towarzyszy.
   Dopiero kiedy dostrzegła wrogość bijącą od Cedala i obojętność Edriena dostrzegła jaki las jest piękny. Świergot ptaków i wielobarwne kwiaty dodawały uroku nawet najbardziej ponuremu miejscu. Lothaya zawsze uważała las za pełen niebezpieczeństw. Opowieści Yeniela i książki które przeczytała...
-Możemy ruszać księżniczko? - Zapytał Cedal z sarkazmem w głosie.
   Lot nie bez problemu wdrapała się na konia i pojechali w stronę wioski, która ukazała się po wyjeździe z lasu.

Dojechali na miejsce kiedy na dobre zapadł zmrok. Zwykła wioska: małe domki, uliczki, kilku żebraków. Jednak coś w tej wiosce było nie tak. Wszędzie były zawieszone różnokolorowe lampiony.
   Nigdy nie była poza Uniwersytetem lecz w książkach które czytała, nie było nic o wioskach które wyglądają jak ... zaczarowane. Jakby zamieszkiwały je same wróżki.
-Tu na lewo jest karczma- powiedział Cedal schodząc z konia. Edrien i Lot poszli za jego przykładem. Przywiązali konie do belki za budynkiem i weszli do-jak głosił szyld nad wejściem- Trupiej tawerny.
-Bardzo pocieszna nazwa. Jakby nie z tej nazwy- zauważył Edrien.
-Ej, rozchmurz się. Chyba szykuje się tu dzisiaj jakaś impreza- powiedziała Lot ostatni raz oglądając się na kuglarza który właśnie zabawiał dzieci.

Podeszli do baru. Cedal zabraniał im się odzywać, więc kiedy ten załatwiał im pokoje, oni rozglądali się po lokalu.
   W rogu siedział bard. Na swojej lutni wygrywał jakieś spokojne melodie. Pod ścianą siedział krasnolud z dwoma ludźmi i grali w kości.
-Chodźcie- zakomenderował Cedal, idąc za młodą dziewczyną, która poprowadziła ich schodami na górę.
-Wy będziecie spać tutaj- powiedziała, pokazując drzwi po lewej- a ty fioletowo-włosa chodź za mną.
   Lot nie ruszyła się, myśląc nad konsekwencjami pobytu tych dwóch w jednym pokoju, jednak po chwili dołączyła do dziewczyny, która dotarła już do końca korytarza.
-Ty tutaj- powiedziała wchodząc do środka.
   Pokój był malutki. Z oknem, łóżkiem i krzesłem.
-Zostajecie na noc. Warto się wybrać na cmentarz.
   Niestety nie zdążyła zapytać po co, gdyż dziewczyna wyszła z pokoju, dokładnie zamykając za sobą drzwi.
   Lothaya nie rozpakowywała się więc po pewnym czasie zaczęło jej się nudzić. W końcu nie mogąc wytrzymać poszła do pokoju chłopców.
-Idziemy na kolację? - zapytała Edriena, który otworzył jej drzwi.
-Nasz pan i władca niedawno gdzieś wyszedł, ale wydaje mi się, że możemy pójść sami- Mówiąc to, wyszedł z pokoju nie patrząc na Lot.
-Mógłbyś mi powiedzieć co cię gryzie? Nigdy się tak nie zachowywałeś. Widzę, że coś się dzieje.
-Zachowuję się całkiem jak ja. Odczep się.

   Zamówili chleb i biały ser z koziego mleka. Smakowało całkiem świeżo, lecz dziewczyna nie potrafiła odgonić od siebie złych myśli. Szczególnie że jej przyjaciel w ogóle się do niej nie odzywał. W końcu tego nie wytrzymała:
- mam tego dosyć! co ty sobie myślisz. Jak ty się zachowujesz? Jak małe dziecko! Zabrałam cię ze sobą żebyś mnie wspierał, a ty odstawiasz szopkę!- wykrzyczała. Aż jej ulżyło. Jednak po chwili napłynęły jej łzy. Wstała od stołu i wybiegła. Biegła dopóki nie dobiegła na skraj wioski. Dopiero kiedy się zatrzymała i otarła łzy, zauważyła, że dotarła na cmentarz. A na cmentarzu oprócz całej wioski ludzi dostrzegła jedzenie na nagrobkach, kolorowe świece, kolorowe lampiony które wisiały w całej wiosce oraz ubrania. Ubrania rozwieszone na sznurkach rozpiętych między krzyżami, grobami... Elementy bielizny, spodnie, spodenki, bluzki, sukienki... Wszystko wyglądało dziwnie. Szczególnie ludzie tańczący i śmiejący się do nagrobków.
"Co to jest". Pomyślała Lot.

Popularne posty