Turi ru ri

niedziela, 21 lipca 2013

IV Dziwne zwyczaje

   Lothaya weszła na cmentarz przez malutką furtkę, przez którą teraz spływali ludzie z całej wioski. Powoli zaczęła krążyć między nagrobkami, między rodzinami uważając, aby nie zahaczyć o któreś z części garderoby.
-Mamo, mamusiu, a czy ty kiedyś odejdziesz? - usłyszała gdzieś za sobą pytanie małej dziewczynki.
-Zapewne tak, kochanie. Ale wtedy będziesz już duża, będziesz mieć swoje dzieci, a ja będę mogła odejść do naszego boga, Kane, który będzie się o mnie troszczył tak jak ja teraz o ciebie- odpowiedziała matka swojemu dziecku i mocno przytuliła je do siebie.
   Lot nigdy za wiele nie myślała nad swoimi rodzicami. Nikt nic o nich nie wiedział. Wbrew pozorom wychowywała się wśród ludzi którzy bardzo się o nią troszczyli. Dlaczego miała poświęcać uwagę komuś kto ją porzucił. Więc dlaczego dziewczyna znów zaczęła płakać? W głębi serca wiedziała, że nic nie zastąpi jej miłości rodziców. Jednak bez względu na wszystko nie mogła pozwolić sobie po raz kolejny na płacz. Łzy to słabość. Płacz jest bezcelową i bezsensowną czynnością. Ludzie mówią, że poprzez płacz można się wyzbyć nadmiaru emocji. Lecz kiedy obiecujemy sobie, że to już ostatni raz, a później znowu płaczemy dostajemy obrzydzenia do samych siebie. Bo czymże jesteśmy jeśli nie potrafimy dotrzymać obietnicy danej samym sobie?
   Powoli podeszła do środka cmentarza, skąd biła łuna ogniska. Ludzie ustawiali się w koło niego, a w samym centrum, stała stara kobieta. Siwe włosy, długa sukienka, i pełno korali wokół jej szyi... Wyglądała jak czarownica.
-Podejdźcie, podejdźcie. Za chwilę zaczniemy nasze święto. -Powtarzała, dopóki wszyscy ludzie nie ustawili się wokół niej.
   Wieczór był chłodny. Wokół czuło się obecność komarów i innych nocnych owadów. Kiedy kobieta zaczęła coś mówić o duchach zmarłych, bogach i ofiarach następnie zaczęła chodzić wokół ogniska, mówić do siebie i wrzucać sproszkowane zioła do ogniska, Lothaya postanowiła się wycofać. Nie wierzyła w duchy i życie po śmierci. Lecz nie zamierzała brać udziału w jakiś zabobonnych obchodach.
   Postanowiła wrócić do karczmy. Wokół było bardzo cicho. Gdzieś z oddali słyszała ujadanie wilków.
-Nie jesteś miejscowa.- Chłopak w wieku Lot wyszedł z cienia i stanął na przeciwko dziewczyny.- Wyglądasz na przestraszoną. I w sumie wcale ci się nie dziwię- dodał kiwnąwszy głową na tłum na cmentarzu.
-A ty chyba jesteś tutejszy. Dlaczego więc nie jesteś tam. Ze swoją rodziną?
-Nie wierzę w to co ta stara wiedźma próbuje nam wmówić. Przyjechała do wioski kilka lat temu, kiedy byłem jeszcze chłopcem. Od tamtej pory wmawia nam różnych bogów. Karze nam składać jakieś dziwne ofiary. To święto akurat poświęcone jest bezpośrednio zmarłym. Ludzie składają jedzenie i ubrania, tańczą i śpiewają do północy, później rozchodzą się do domów a na drugi dzień wszystko znika. Podobno zmarli sobie zabierają. Jednak ja wiem, że to kłamstwo. To pewnie czarownica wszystko zbiera.
-Jak często odbywa się to święto?
-Raz w miesiącu.
-Bardzo interesujące- mruknęła do siebie i oddaliła się. Jednak chłopak zaraz ją dogonił.
-Nic z tym nie zrobicie?
-Jak to: my?
-Obserwowałem cię, jesteś tu z dwoma innymi.
-Ale dlaczego myślisz, że powinniśmy się tym zająć?
-Widziałem, jak na nią patrzysz. Gardzisz nią.
-Porozmawiam ze swoimi towarzyszami, zobaczę co da się zrobić. Spotkajmy się przed północną, z drugiej strony cmentarza.

poniedziałek, 15 lipca 2013

III Wyprawa

   Kiedy weszła do Sali Tryumfów coś było nie tak. Edrien siedział po jednej stronie sali z miną obrażonego dziecka, z drugiej strony stał nieznajomy. Po środku stał Yenefel.
-Czekaliśmy na ciebie. Dobrze, że już jesteś. O mało mi się tu nie pobili.- Powiedział, patrząc groźnie to na jednego to na drugiego.
-Nie pytam o co poszło. Konie przygotowane. Możemy ruszać.
-Zanim wyruszycie, chciałbym ci przedstawić Cedala. Królewski posłaniec o którym ci wspominałem. Cedalu, to jest Lothaya.
-Witaj- powiedział nieznajomy, kłaniając się lekko nie spuszczając oczu z dziewczyny. Miał jasne włosy i oczy ciemne jak węgiel z których trudno było coś wyczytać. Był niewiele starszy od dziewczyny. Być może w wieku Edriena.
-No cześć, idziemy - zapytała rozkojarzona Lot. Gdy popatrzała na chłopaka coś niepokojącego poruszyło jej serce.
-Proszę, to pakunek, który macie zawieść królowi. Ufam, że jest w dobrych rękach- powiedział nauczyciel, wręczając jej paczkę- A teraz idźcie. Będzie mi cię brakowało- powiedział tuląc Lot.
-Widzimy się za miesiąc! - krzyknęła dziewczyna wybiegając z Sali.
   Nie zwracając uwagi czy towarzysze jej podróży podążają za nią, dotarła do stajni. Dosiadła konia i wyruszyła w chłodną noc. Noc zamieniającą się w dzień. Serce dziewczyny z nieznanego powodu trawił lęk, lecz ciało rwało się w nieznane.

-Powinniśmy się zatrzymać na noc w karczmie. A ty powinnaś przywdziać sukienkę, aby nie przyciągać niepotrzebnie uwagi.- Zmierzył ją ostrym wzrokiem Cedal.
   Wędrowali cały dzień zatrzymując się tylko, aby napoić konie. Prawie całą wędrówkę przebyli w ciszy.
-A więc zatrzymamy się na skraju lasu.
-Twoje włosy też powinny wrócić do naturalnego koloru.
-Ale nie wrócą.
-Nalegam.
-A ja się nie zgadzam! Poza Uniwersytetem możemy używać magii tylko w wyjątkowych sytuacjach.
-Uparta dziewucha- powiedział niby do siebie Cedal.
   Lot zatrzymała konia i zeskoczyła z niego. Edrien i Cedal zatrzymali się zaraz obok.
-Idę się przebrać. Przypilnujcie koni- powiedziała dziewczyna odwiązując torbę od siodła- nie pozabijajcie się kiedy mnie nie będzie z łaski swojej- dodała lustrując ich wzrokiem.
   Oddaliła się w głąb lasu, a kiedy odeszła spory kawałek położyła torbę na ziemi i zaczęła się przebierać. Ściągnęła skórzane spodnie, pasek, lnianą koszulę i schowała wszystko do torby z której chwilę wcześniej wyjęła sukienkę. Na Uniwersytecie pozwalano jej chodzić w spodniach- było to praktyczniejsze. Uczyli się nie tylko magii, ale też walki wręcz co było by trudne w sukience.
   Ta którą akurat ubierała Lothaya wyjątkowo się jej podobała. Była prosta- bez żadnych ozdób czy dodatków- długa do ziemi, kilka odcieni ciemniejsza od jej fioletowych włosów. Dobrze przylegała do ciała. Wokół bioder przepasała sobie sakiewkę z magicznym Kamieniem. Od nowa zaplotła włosy w warkocz i wróciła do swoich towarzyszy.
   Dopiero kiedy dostrzegła wrogość bijącą od Cedala i obojętność Edriena dostrzegła jaki las jest piękny. Świergot ptaków i wielobarwne kwiaty dodawały uroku nawet najbardziej ponuremu miejscu. Lothaya zawsze uważała las za pełen niebezpieczeństw. Opowieści Yeniela i książki które przeczytała...
-Możemy ruszać księżniczko? - Zapytał Cedal z sarkazmem w głosie.
   Lot nie bez problemu wdrapała się na konia i pojechali w stronę wioski, która ukazała się po wyjeździe z lasu.

Dojechali na miejsce kiedy na dobre zapadł zmrok. Zwykła wioska: małe domki, uliczki, kilku żebraków. Jednak coś w tej wiosce było nie tak. Wszędzie były zawieszone różnokolorowe lampiony.
   Nigdy nie była poza Uniwersytetem lecz w książkach które czytała, nie było nic o wioskach które wyglądają jak ... zaczarowane. Jakby zamieszkiwały je same wróżki.
-Tu na lewo jest karczma- powiedział Cedal schodząc z konia. Edrien i Lot poszli za jego przykładem. Przywiązali konie do belki za budynkiem i weszli do-jak głosił szyld nad wejściem- Trupiej tawerny.
-Bardzo pocieszna nazwa. Jakby nie z tej nazwy- zauważył Edrien.
-Ej, rozchmurz się. Chyba szykuje się tu dzisiaj jakaś impreza- powiedziała Lot ostatni raz oglądając się na kuglarza który właśnie zabawiał dzieci.

Podeszli do baru. Cedal zabraniał im się odzywać, więc kiedy ten załatwiał im pokoje, oni rozglądali się po lokalu.
   W rogu siedział bard. Na swojej lutni wygrywał jakieś spokojne melodie. Pod ścianą siedział krasnolud z dwoma ludźmi i grali w kości.
-Chodźcie- zakomenderował Cedal, idąc za młodą dziewczyną, która poprowadziła ich schodami na górę.
-Wy będziecie spać tutaj- powiedziała, pokazując drzwi po lewej- a ty fioletowo-włosa chodź za mną.
   Lot nie ruszyła się, myśląc nad konsekwencjami pobytu tych dwóch w jednym pokoju, jednak po chwili dołączyła do dziewczyny, która dotarła już do końca korytarza.
-Ty tutaj- powiedziała wchodząc do środka.
   Pokój był malutki. Z oknem, łóżkiem i krzesłem.
-Zostajecie na noc. Warto się wybrać na cmentarz.
   Niestety nie zdążyła zapytać po co, gdyż dziewczyna wyszła z pokoju, dokładnie zamykając za sobą drzwi.
   Lothaya nie rozpakowywała się więc po pewnym czasie zaczęło jej się nudzić. W końcu nie mogąc wytrzymać poszła do pokoju chłopców.
-Idziemy na kolację? - zapytała Edriena, który otworzył jej drzwi.
-Nasz pan i władca niedawno gdzieś wyszedł, ale wydaje mi się, że możemy pójść sami- Mówiąc to, wyszedł z pokoju nie patrząc na Lot.
-Mógłbyś mi powiedzieć co cię gryzie? Nigdy się tak nie zachowywałeś. Widzę, że coś się dzieje.
-Zachowuję się całkiem jak ja. Odczep się.

   Zamówili chleb i biały ser z koziego mleka. Smakowało całkiem świeżo, lecz dziewczyna nie potrafiła odgonić od siebie złych myśli. Szczególnie że jej przyjaciel w ogóle się do niej nie odzywał. W końcu tego nie wytrzymała:
- mam tego dosyć! co ty sobie myślisz. Jak ty się zachowujesz? Jak małe dziecko! Zabrałam cię ze sobą żebyś mnie wspierał, a ty odstawiasz szopkę!- wykrzyczała. Aż jej ulżyło. Jednak po chwili napłynęły jej łzy. Wstała od stołu i wybiegła. Biegła dopóki nie dobiegła na skraj wioski. Dopiero kiedy się zatrzymała i otarła łzy, zauważyła, że dotarła na cmentarz. A na cmentarzu oprócz całej wioski ludzi dostrzegła jedzenie na nagrobkach, kolorowe świece, kolorowe lampiony które wisiały w całej wiosce oraz ubrania. Ubrania rozwieszone na sznurkach rozpiętych między krzyżami, grobami... Elementy bielizny, spodnie, spodenki, bluzki, sukienki... Wszystko wyglądało dziwnie. Szczególnie ludzie tańczący i śmiejący się do nagrobków.
"Co to jest". Pomyślała Lot.

piątek, 12 lipca 2013

II Wyczuwam kłopoty...

-Dobry wieczór, dyrektorze. Wzywałeś mnie - Do gabinetu weszła siedemnastoletnia dziewczyna. Miała długie fioletowe włosy- pierwotnie były rude-i wiele piegów na twarzy. Ubrana w czarny szlafrok. Była zaspana. Nic dziwnego, była druga w nocy.
-Tyle razy cię prosiłem, abyś nie zmieniała koloru włosów. Jesteś jedyną dziewczyną na Uniwersytecie, jesteś tu praktycznie cudem! Przecież wiesz, że nie wolno nam przyjmować kobiet. Nie mogę być dla ciebie taki pobłażliwy. Inni zaczynają się burzyć. Poza tym magia nie powinna być wykorzystywana do takich przyziemnych celów jak zmiana koloru włosów- zagrzmiał dyrektor.
-Przepraszam- wyszeptała dziewczyna. Nigdy nie brała słów Yeniela odnośnie zabaw magią na poważnie, wychowywała się na Uniwersytecie. Była tu odkąd pamięta. Od dziecka. Uważała go za dom, a starego dyrektora za ojca, którego nigdy nie poznała. Nie widziała opcji, aby ją wyrzucono. Gdzie by się niby miała podziać? Nie znała swoich rodziców. Tak naprawdę nikt nie wiedział skąd się wzięła i czemu jest w szkole. Kobiet nie przyjmowano. Kobiet i dzieci do szesnastego roku życia. Dla niej złamano obie zasady. Podrzucono ją na wycieraczkę Uniwersytetu kiedy miała raptem kilka miesięcy, od tamtej pory nie opuszczała szkoły. Ta była dla niej azylem, chociaż trudno jej było wśród masy chłopców z których większość nigdy nie miała dziewczyny. Z drugiej strony jeśli wzywano ją o drugiej w nocy, aby nakrzyczeć na nią za zmianę koloru włosów może powinna się bać? Może chcą jej dać do zrozumienia, że jest na tyle dorosła, że w każdej chwili mogą ją wyrzucić, aby radziła sobie sama?
-Lothaya, usiądź, proszę - powiedział dyrektor. Podeszła do kominka przed którym siedział i usiadła na przeciw niego w drugim fotelu, który tak bardzo lubiła. Czuła się w nim bezpiecznie. Kiedy Lot była mała, Yeniel sadzał ją w fotelu i opowiadał jej bajki. Kiedy trochę podrosła, opowiadał jej o swoich podróżach, o Wielkiej Wojnie i o życiu poza Uniwersytetem. Kiedy skończyła czternaście lat, często siadywali w fotelach i upajali się ciszą po ciężkim dniu spędzonym na zajęciach.
    Dziewczyna wpatrywała się w ogień. A dyrektor w dziewczynę. Gdy nagle dostrzegł wystającą spod szlafroka...
-Piżama w kaczuszki? Nie jesteś na to za stara?
-Jeśli ja jestem za stara na piżamę w kaczuszki to ty już sto lat temu powinieneś przestać sypiać z egzemplarzem "Bajek i baśni" autorstwa Irminy- cudownejniepowtarzalnejniezastąpionej- pod poduszką - powiedziała z powagą po czym zaczęła się śmiać- rozumiem, że pałasz do niej sympatią, ale dałabym sobie głowę uciąć, że napisała wiele innych książek skierowanych do ludzi w twoim wieku- dodała z uśmiechem na ustach.
-My z Irminą się tylko.... przyjaźnimy-zająknął się Yeniel- Poza tym ona jest elfem... i... i ... mieszka w Aris, to całkiem inny kontynent, drugi koniec świata! Poza tym nie prosiłem cię tu o drugiej w nocy, aby rozmawiać  o moich przyjaciółkach- dodał z ulgą w głosie, zapewne ciesząc się ze zmiany tematu.
-No już, nie czerwień się tak staruszku. Wszystko dobrze, a więc o co chodzi?
-Chodzi o to... Dzisiaj wieczorem do Uniwersytetu dotarł posłaniec... Był to posłaniec ludzkiego króla -Colopila-   który bardzo prosił mnie o przybycie. Niestety moje zdrowie mi na to nie pozwala. Więc pojedziesz ty. Pojedziesz z posłańcem. Jeśli chcesz możesz wziąć ze sobą Edriena.
-Ale po co mam tam jechać?
-Król prosił mnie, abym przekzał mu kilka ksiąg z naszego Uniwersytetu. Będą gotowe na rano. Musicie wyjechać zanim zapieje kogut. Idź obudź Edriena, spakujcie tylko najpotrzebniejsze rzeczy i przygotujcie konie. Kiedy już będziecie gotowi przyjdźcie do Sali Tryumfów. Tam przedstawię wam waszego przewodnika. A teraz... podejdź tu dziecko - powiedział to takim zatroskanym tonem jak jeszcze nigdy dotąd. Lothaya wstała i uklękła przed jego fotelem. W jego oczach zobaczyła łzy.
-Na starość robisz się coraz bardziej ckliwy- zauważyła dziewczyna - wrócę za góra miesiąc. Nic się do tego czasu nie zmieni- powiedziała tuląc twarz do ręki Yeniela, kiedy podniosła głowę zauważyła w jego oczach jeszcze coś- złość. Złość w jego oczach pokazywała się w tedy, gdy Lot kłamała. Niestety nie miała czasu na zastanowieniem się na tym, gdyż została wygoniona z gabinetu. Pobiegła do pokoju Edriena, by opowiedzieć mu o czekającej go podróży. Ucieszy się. Oj na pewno się ucieszy.

-Podróż? Poza Uniwersytet? Poza wioskę?! Rany, Lot, to cudowna wiadomość! Trzeba spakować tyle rzeczy. Encyklopedię zwierząt i roślin- nie wiadomo co spotkamy po drodze. Weźmy też encyklopedię magii-mam wszystkie dziesięć tomów, no i jeszcze atlas czytania z gwiazd...- Kiedy Edrien się nakręcił trudno było go powstrzymać. Chłopak, jedyny przyjaciel Lothay, nawet trochę podobny do niej. Nikt się z nim nie kumplował, nikt się nim nie interesował. Ciemne włosy i jasne oczy odstraszały potencjalnych kolegów, którzy naczytali się o demonach w ludzkim ciele. Teraz biegał po niewielkim pokoju zagraconym książkami i pakował do torby co tylko się dało. Lothaya siedziała na łóżku i resztkami sił powstrzymywała się, aby go nie uderzyć czymś ciężkim.
W pewnym momencie wstała, wyrwała mu torbę z ręki i wysypała całą zawartość na podłogę.
-Bierzemy tylko, najpotrzebniejsze, rzeczy - wysapała dziewczyna. Usilnie przypominając sobie dlaczego go zabiera.
    Działo się to kiedy Lothaya zaczęła uczyć się magi w wieku piętnastu lat. Takiej prawdziwej, nie książkowej. Akurat w tym samym czasie, niespełna starszy o rok Edrein wstąpił na Uniwersytet. Już pierwszego dnia inni chłopcy zamknęli go w łazience. Kiedy Lot poszła się umyć (na Uniwersytecie były łazienki tylko dla chłopców, z wiadomych powodów) i weszła do balii z wodą nagle krzyknęła zdumiona kiedy coś poruszyło się na ziemi. Nie zauważyła tego wcześniej, gdyż było późno w nocy, a świecie oświetlały niewielką część ogromnej łazienki. Był to Edrien, który najpierw krzyczał i prosił o uwolnienie, a potem ze zmęczenia... zasnął. Od tamtej pory, przez pewien czas się unikali, później zrozumieli, że mają więcej wspólnego niż myślą.
    Kiedyś chłopak wyznał Lot swoje największe marzenie; bardzo chciał podróżować. Niestety był na tyle nierozgarnięty, że nie wiedział od czego zacząć. I tak tkwił w szkole przez kolejne dwa lata. Wyprawa do zamku króla była dla niego wyprawą prawie jak dookoła świata.
-I bądź o kilka tonów ciszej. Nie potrzebne nam jest, aby wszyscy się o tym dowiedzieli.
-Oczywiście, oczywiście - wyszeptał Edrien- Myślisz, że pozwolą nam spakować na drogę trochę tych pysznych babeczek, które były na podwieczorek?
-Przestań zachowywać się jak dziecko! Idę się spakować i przygotować konie. Spotkamy się w Sali Tryumfów.
I nie zapomnij Kamienia, wiesz że nie da się czarować bez kamienia poza Uniwersytetem.

Wszystko zaczęło się od ...

(Trzy kontynenty: Ignis, Aris i Terrae. Jest jeszcze Aqua. Jednak oceany i morza są państwem neutralnym. Na kontynencie Ignis władcą jest człowiek. W Aris władcą jest elf, a w Terrae- krasnolud. Taki pakt utrzymuje się od wielu tysięcy lat. W cieniach skraju świata Darren mieszkają Ciemne Istoty, które co jakiś czas najeżdżają na różne wioski próbując je podbijać. Nigdy się im nie udaje. Lecz za niedługo wszystko może ulec zmianie...)

    Historia ta rozpoczyna się w malutkiej wiosce Idris, trzecim świecie od księżyca w którym wyjątkowo wszystko wygląda jak na Ziemi. Jednak niech pozory was nie zmylą, ten świat jest całkiem inny, zaczarowany, niepoprawny i tak bardzo przesączony magią jak tylko się da.
    Kiedy ustały wojny prowadzone między trzema państwami-Ignis, Aris i Terrae- zamieszkującymi Darren władcy ustalili bezwzględny zakaz używania magii, gdyż zrozumieli, że ta wyniszcza planetę. Wtem zbuntowali się magowie, chyba wszystkim wiadomo z jakiego powodu. Kiedy nad władcami zawisło widmo wojny z magami, królowie na kolejnym posiedzeniu ustalili co następuje:

"magowie mogą używać magii tylko na swoich uniwersytetach-które jednocześnie są ich domem- lub na dworach królewskich. W wyjątkowych sytuacjach za przyzwoleniem władcy. Obowiązkiem ich jest, aby w razie najazdów orków lub innych Ciemnych Istot obronić lud i króla..."

Było tego o wiele więcej lecz jedynymi żyjącymi istotami którzy pamiętają całe postanowienie są magowie, którzy uczą się go na pamięć i wymagają tego od swoich uczniów.
    Od tamtej pory pokój był przerywany jedynie rzadkimi najazdami orków których nie dało się ujarzmić, i mimo tego, że nie każdemu żyło się dobrze, ludzie nie narzekali gdyż tkwiły im w pamięci opowieści przekazywanie z pokolenia na pokolenie o tym jak było za czasów Wielkiej Wojny, która wydarzyła się tysiące lat temu.
    Jednak wracając do Idrisu- małej wioski na wschodnim skraju mapy świata, w której było mnóstwo dzieci i pijaków. Czy też dzieci pijaków którzy w przyszłości zapewne zastąpią miejsce swoich ojców, byli też ci którzy liczyli się ze zdaniem innych ludzi czy też magów. Jednak było ich niewiele; sklepikarz, karczmarka z mężem oraz mężczyzna prowadzący gospodarstwo, sprzedający sery, pomidory i ogórki odwiedzającym miasto.
    Pewnego razu do miasta zawitali magowie. Dwaj młodzi, jeden starszy o długich siwych włosach. Jeśli zastanawiacie się czy byli to magowie szukający powodu do bójki odpowiedź brzmi: nie. Nawet kiedy jakiś pijaczek zwymiotował na buty starszego maga, ten tylko popatrzył na niego z politowaniem i poszedł dalej. Zatrzymali się w karczmie. Po trzech dniach wyjechali, a po kilku miesiącach na skraju wioski stał Uniwersytet Magiczny, gdzie można było się zaciągnąć jeśli czuło się w sobie chociażby odrobinę magi i nauczać sie wszelkich jej tajników. Oczywiście nie wszystkim się udawało. Zostawali oddaleni po pierwszym roku do domu. W Uniwersytecie nie uczyli się tylko miejscowi. Ludzie z całego kontynentu zjeżdżali się, aby spróbować  swoich sił. Dzięki czemu wioska rozkwitła i mimo tego, że ilość spożycia alkoholu przez miejscowych zmalała minimalnie, rozwinął się handel i turystyka.
    Dnia pewnego w tygodniu żółwia deszcz padał jak jeszcze nigdy dotąd. Dzieci się nudziły, pijacy nie odważyli się wyjść z domu, a magowie przeczuwali, że w najbliższym czasie stanie się coś ważnego.
Kiedy skończyły się ostatnie zajęcia i zaczęli zbierać się w Sali Triumfów na kolacji do drzwi ktoś zapukał.
Był to mężczyzna, cały mokry od deszczu. Został ugoszczony w pokojach gościnnych lecz ten tylko popatrzył przelotnie na jedzenie i kazał się zaprowadzić do Najwyższego Maga. Długo rozmawiali po czym nieznajomy wrócił do pokoju, zaryglował drzwi i nie wyszedł aż do rana.

Popularne posty